Bonanza: Marie Cartwright's Legacy |
Micca
Administrator
|
Historia jest moim osobistym wyobrażeniem na temat dzieciństwa i młodości Marie Cartwright, być może, starającym się lekko wybielić dziadka Joe - pirata. Chciałam dać mu ludzkie emocje i przedstawić jako w sumie porządnego człowieka, który nie miał wyjścia. Chciałabym napisać też i o nim fanfik, ale nie wiem, jak to pójdzie w przyszłości. W każdym razie, jest tego tyle, ile jest. Miało być smutno i melodramatycznie i, chyba się udało
****** Część 1. Nowy Orlean, dzielnica Flats, Louisiana. - Chrzczę cię w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - wymówił łagodnie szczupły duchowny, polewając wodą główkę drobnego, jasnowłosego noworodka. W chłodnym, ciemnym kościele przebywały wraz z nim tylko trzy osoby - jedna z sióstr z pobliskiego klasztoru, wybrana na matkę chrzestną, oraz jego pomocnik - młody chłopak z ubogiej rodziny, który również zamierzał wstąpić do stanu duchownego. On został wybrany na ojca chrzestnego. Nieco dalej, poniżej ołtarza, ceremonię obserwowała szczupła, ciemnowłosa kobieta o wystraszonym spojrzeniu. Zaciskała nerwowo splecione dłonie a jej oczy błądziły, niemal niezauważalnie od ołtarza do drzwi. - Pani de Val - wymówił cicho ksiądz. Podszedł powoli do kobiety i złożył na jej rękach maleństwo, owinięte szarym płótnem. Kobieta skinęła głową. Nachyliła się do dziecka, które powoli otworzyło oczka i przyjrzało się jej z zaciekawieniem. - Spokojnie - wyszeptała kobieta. - Jesteś piękna. Wierzę, że kiedyś będziesz wielką damą. Właśnie dlatego dostałaś imię po Najświętszej Panience. Przed nami długa droga - dziecko przymknęło oczka i głośno westchnęło. Kobieta uniosła wzrok na zebranych. - Dziękuję za pomoc - powiedziała łagodnie. - To nasz obowiązek - odpowiedział spokojnie ksiądz. - To dziecko jest bez grzechu. - Wiem - szepnęła kobieta, spoglądając ponownie na maleństwo. - Moja mała Marie... Kilka minut później, kobieta opuściła kościół. Rozejrzała się z niepokojem dookoła. Ulica prowadząca wzdłuż budynków była pusta. Przymknęła oczy i ciężko wypuściła powietrze. Nie chciała być oglądana przez mieszkańców dzielnicy. Szczególnie dlatego, że Jacquesa nie było w mieście. Nie mogła być z nim na statku. Szczególnie teraz, kiedy urodziła dziecko. Niepisane prawo zakazywało im tego. Toteż, była dozgonnie wdzięczna tutejszemu księdzu za akceptację i pobłogosławienie ich związku. Nigdzie indziej ona i Jacques de Val nie otrzymaliby ślubu. Kobieta w jej sytuacji była wyklęta przez kościół. A Jacques... był mężczyzną w sile wieku, który wyciągnął ją z uwięzi, w jakiej zamknął ją los. Był tym, kogo kochała. Choć dziś musiała żyć zastraszona, z myślą, że jeśli Jacques nie wróci i ją czeka śmierć. Tak, jak każdą kobietę mężczyzny pływającego pod piracką banderą. Ze strachem w błękitnych, łagodnych oczach, wyminęła błotnistą kałużę, zasłoniła głowę chustką i ruszyła przed siebie. W miejsce, gdzie nie było dane nikomu przetrwać... Dwa tygodnie później Drzwi obskurnego, pachnącego solą morską pokoju otworzyły się z głośnym skrzypnięciem a do środka zajrzała para płonących, jasnozielonych oczu. Karmiąca właśnie dziecko Corinne, uniosła głowę i przesłoniła pierś szarą bluzką. Kochała te oczy, barwy wiosennej, świeżej trawy, rozmarzone i melancholijne. To właśnie w nich się zakochała. - Jestem trzeźwy - usłyszała od progu. - Nie piłem rumu. Chciałem zobaczyć i zapamiętać małą. Nie jestem taki głupi, żeby spać po portach. Tego miejsca nikt nie zna. - Cieszę się, że dotarłeś bezpiecznie - Corinne uśmiechnęła się blado. - Wczoraj była burza. - Ach tak, ale akurat zatrzymaliśmy się na ten czas przy tych skalach, które widzimy z okna. Chcieliśmy tam schować pieniądze z wyprawy. Sztorm zastał nas w tej starej jaskini. Tylko żagle pozrywało. Corinne podniosła się z miejsca, powoli zachodząc za plecy męża i obejmując go za szyje. Łagodnym ruchem zdjęła mu kurtkę i powiedziała cicho: - Bałam się, że was złapali. - Nikt nie złapie Jacquesa de Val. Mamy najlepszego kapitana w całym francuskim świecie. Sam gubernator nie jest obojętny na nasz los. - wymówił Jacques z duma. - Ja bym trzymała się z daleka od władz... nie ufała im. Już raz o mało cię nie straciłam przez tamtą zasadzkę - szepnęła Corinne, zamykając ostrożnie drzwi z widokiem na boczna, brudna uliczkę Flats, gdzie z Jacquesem mieszkali a raczej ukrywali się już od dwóch lat. Była to dzielnica o bardzo niskiej renomie, siedlisko przestępców i prostytutek, gdzie dziewczyna trafiła już jako czternastolatka, gdy po śmierci obojga rodziców gdzieś w objętej wojną kolonii, wspólnik jej ojca wykupił prawa nie tylko do ich wspólnego interesu ale i majątku. Corinne uciekała właściwie przez całe życie, chroniąc się przed jej potencjalnymi zabójcami i będąc zmuszoną upaść poniżej dna, wykonując najstarszy z kobiecych zawodów. Jacques uratował ją, przerażoną osiemnastolatkę z portowej tawerny, gdy była już wykończona i pozbawiona złudzeń. Choć starszy o ponad dwadzieścia lat, zahartowany na pirackim statku, traktował ją z należną jej delikatnością, jak poranną lilię, wymagającą szczególnej ochrony. - Marie... nazwałaś ją Marie? - zapytał Jacques, pochylając się nad kołyską. - Tak - odparła Corinne z radosnym uśmiechem. Nie mogla nie uśmiechać się widząc Jacquesa, zachwycającego się ich córeczką. - Jest podobna do ciebie - odpowiedział Jacques w rozmarzeniu. - Ma twoje oczy. - Nasz syn będzie miał twoje. - Corinne ruszyła w stronę stołu, przy którym siedziała przed przybyciem Jacquesa, ściskając w swych białych dłoniach rozpięta do karmienia bluzkę. Uklękła przy kołysce, pogłaskała owinięte płótnem maleństwo i szepnęła do Jacquesa - Ocean życia stoi przed nami. - A pamiętasz panią d'Lille? - zapytała Corinne, przypatrując się obrączce na serdecznym palcu lewej ręki - gdyby nie jej dobroć, nie mielibyśmy nawet obrączek... Ojciec Valio nie chciał pobłogosławić tamtych z łupu. - Tamte były piękniejsze... tamte wybrałem dla ciebie - wymruczał Jacques, patrząc w okno, na morze i cumujące statki. Chmury ponad nimi stawały się już ciemnogranatowe a słaby płomień świecy stawał się jedynym widzialnym światłem. Leżeli obok siebie, na zbitym z nieoheblowanych desek małym łóżku i podartym materacu. Corinne nie mogła oderwać wzroku od melancholijnej twarzy swego męża. Nie miała pojęcia o czym myśli, ale czuła, że jest to coś bardzo ważnego i... przerażającego. Nie miała pojęcia, czy lepiej odezwać się, czy też milczeć. - Kiedyś zbuduję nam dom, z dala od tego śmierdzącego portu - wymówił nagle Jacques. - Jeśli się uda, jeszcze dwa, trzy rejsy i będę bogatszy od hrabiego de Marigny. - To są silni ludzie. Z twoja przeszłością, zniszczą nas - w oczach Corinne rozbłysło przerażenie. - To raczej my ich zniszczymy - Jacques nachylił się nad Corinne i musnął palcem jej nos. - Będziesz nosić suknie z atlasu.... - Kocham cię - westchnęła Corinne, przybierając pełny rezygnacji wyraz twarzy. Chwilę później, Jacques objął ją i czule pocałował. ta noc była dla Corinne, lotem ku niebiosom. Rok później. W wielkim, porośniętym egzotyczną roślinnością ogrodzie, piękna, błękitnooka kobieta o włosach, spływających czarnymi, falistymi kaskadami na plecy, prowadziła za raczki około roczne dziecko, które z mozołem stawiało pierwsze kroki. Uśmiechała się promiennie, obserwując jak maleństwo niezdarnie stawia bose nóżki na ogrodowej trawie. Jej mąż mówił, że powinno się uczyć chodzenia bez butów a ona nie znała nikogo, kto byłby w stanie zweryfikować ten pogląd. - Chodź, chodź do mamy, Marie - powtarzała radośnie, pozostawiając dziecko trzymające się pnia rozłożystej araukarii. Sama odsunęła się na bezpieczne parę metrów i kiwała dłońmi, przyzywając je. Wtem rozległ się klekot nadjeżdżającego powozu, a mała opadła na pupę i zaczęła głośno płakać. Kobieta zerwała się z miejsca, powała ją na ręce i pobiegła do furtki, by sprawdzić, kto tak bardzo wystraszył jej córeczkę. Widząc tę osobę, ozdobioną perłową suknią i milionami koronek, zagryzła zęby ze złości. Nienawidziła tej kobiety. Z całego serca. Pani Colette de Marigny była chłodną i narcystyczną damą, o spojrzeniu stanowczym i pełnym lekceważenia. Tak, jak była nienawidzona tak i nienawidziła wszystkich mieszkańców tego domu. Niestety, jej oczy spoczęły już na mijanym właśnie ogrodzie. Zauważyła ją. - Witam pani de Val - zawołała, tonem lekceważącym, jakby pragnęła wyłącznie naigrywać się z przerażonej sąsiadki. Corinne, stanęła przy furtce, kołysząc łagodnie płaczące maleństwo. Popatrzyła w oczy kobiety, starając się by patrzeć z największą nienawiścią na jaką było ją stać. - Zakładam, że nie bez powodu bawi pani hrabina w okolicy naszego domu - odpowiedziała, uprzejmie. - Ach nie, jedziemy z kuzynem po sprawunki - kobieta zamachnęła się przyozdobioną perłową rękawiczką, pulchna dłonią. - Mijaliśmy pani dom tylko przy okazji. Ale, jak widzę, wszystko u pani w porządku. Nie dostrzegam mężczyzn kryjących się na górze... Corinne poczuła, jak pojedyncza kropla potu spływa po jej skroni. Działo się to zawsze, gdy hrabina oskarżała ją o nierząd. Nie miała pojęcia, skąd ta kobieta zna jej przeszłość, jednak tak, jak oczekiwała dawne czasy, podążyły za nią i na główne ulice miasta. - Proszę się nie martwić - odpowiedziała, głosem pełnym dumy. - Jestem sama, tylko ja i córka. - Kiedy szanowny mąż wraca - hrabina uniosła znacząco brwi. - Za miesiąc - odparła Corinne sucho. - Długie te wyjazdy, pani de Val. Jakież to interesy tak zajmują pani męża? - To samo, co zawsze, pani hrabino. Handel złotniczy - odpowiedziała Corinne stanowczo. - W takim razie, dziękuję za miłą pogawędkę - hrabina wykonała gest, nakazujący woźnicy ruszać. - Do widzenia - odpowiedziała Corinne, z udawaną grzecznością. Gdy powóz ruszył, usłyszała jeszcze, tłumione przez turkot kół, jednak słyszalne słowa: - Patrz i ucz się Ariel. Kurtyzana zawsze pozostanie kurtyzaną, nawet w atlasowej sukni. |
||||||||||||||
Post został pochwalony 0 razy Ostatnio zmieniony przez Micca dnia Nie 20:31, 19 Lis 2023, w całości zmieniany 2 razy |
Bonanza: Marie Cartwright's Legacy |
|
||
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.
Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style created by phpBBStyles.com and distributed by Styles Database.