Forum www.mikelandonphorum.fora.pl Strona Główna


www.mikelandonphorum.fora.pl
Forum fanów i wielbicieli cudownego aktora i człowieka - Michaela Landona
Odpowiedz do tematu
Bonanza: "A Sara Cartwright's Trouble"
Micca
Administrator


Dołączył: 02 Kwi 2015
Posty: 1836
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stettin, West Pomerania

A to tzw. kontynuacja kontynuacji. Rolling Eyes Przodkowie i dzieci identyczne, jak zaserwowane nam przez autora "Bonanzy". Niczego nie ugrzeczniam, z kontynuacji wynika, że tak było. A to, Sara Cartwright:



Fanfik to trochę romans, trochę komedia... zabrakło mi komedii w kontynuacjach, tam wszystko jest śmiertelnie poważne. A "panienka Sara", jak ją określał Bronc to najbardziej "cartwrightowy" potomek Cartwrightów z tychże. Nie będę już na nie pomstować, to jest moje pogodzenie się z tym, że miały miejsce... Rolling Eyes

*****
A Sara Cartwright's Trouble - "Kłopoty Sary Cartwright"

PONDEROSA, ROK 1890.

Lipcowe słońce, przebijające przez liście oświetla podwórko, otoczone wysokimi, szumiącymi drzewami. Piach, który pokrywa teren od domu do pomalowanej na czerwono stodoły i pobliskiego corralu, zmienia się w kurz w gorącym powietrzu. Wokół bryczki, ustawionej na środku podwórka z radosnym piskiem biegają dwie małe dziewczynki. Kryją się z jej wysokimi kołami, poskakują na rudych kamyczkach, wspinają na deski corralu. Ta wyższa - obdażona pyzatą buzią i leciutko falistymi brązowymi wloskami, splecionymi w warkocze nawołuję tę drobniejszą, rudowłosą i namawia do śmielszych i bardziej zdecydowanych poczynań. To ona jest panią na tej ziemi. Jedyną księżniczką na 600 000 akrów - to pobudza dziecięcą wyobraźnię. Tak, jest księżniczką a jej tata królem. Ci ludzie, którzy mieszkają w tych barakach na lewo, to jego świta i służący. Sprawiedliwy władca pamięta dzień, gdy jego królestwo było tak małe, że dziecięce nóżki przebiegłyby je całe w ciągu jednego dnia. Tata pracował całe swoje życie na tę wielką ziemię. Ach, gdby można było zostać tu na zawsze, wziąć kiedyś to cudowne królestwo we władanie. Ale nie można, dziecko nie potrafi zmienić rzeczywistości. Jednak przez tę krótką chwilę, ulotne lato, może być księżniczką. Może wydawać rozkazy poddanym. Wygodniej będzie robić to z siedzenia na bryczce. Wystarczy wspiąć się po kole na samą górę. To łatwe. Złapać się ręką szczytu i wejść po szprychach, jak po drabinie, która stoi w stodole. Tylko trzeba uważać. Chciaż to trudne... Dziecięce rączki puszczają szczyt koła. Stopy obute w kowbojskie buciki odrywają się od szprych. Nagle ziemia cofa się w tył. Chwilę później księżniczka czuje, że jest ona zupełnie płaska. Chwila, gdy z mozołem się podnosi, doskonale oddaje jej położenie. Teraz mama będzie krzyczała nie tylko na nią, ale i na tatę. na razie rozlega się wrzask jej rudowłosej towarzyszki. Dziewczynka siada na piasku i zaciska powieki. Czuje silny ból w kolanie. Ale nie to jest najważniejsze.
- Hej! Co się stało, księżniczko? - dziewczynka słyszy nad sobą łagodny głos a chwilę potem męskie dłonie unoszą ją w górę. Otwiera oczy. Przed nią znajduje się jedynie twarz ojca, wpatrzona w nią tymi smutnymi, zielonymi oczami, które fascynują ją od kiedy pamięta. On zawsze nazywa ją "księżniczką". Kiedyś, dawno temu, dziadek powiedział, że jej imię oznacza "księżniczka". Tata mówi, że przynajmniej tego jednego tytułu nikt nigdy jej nie zabierze.
- Chciałam... chciałam wejść na bryczkę... żeby lepiej zobaczyć podwórko... - jąka się dziewczynka. Mama za chwilę wyjdzie z domu. Będzie bardzo zła, widząc jej rozbite kolano i zakurzoną sukienkę. Już w ubiegłym roku mówiła do taty, kiedy się kłócili, że małe damy nie powinny biegać posiniaczone i podrapane. Wtedy zaraz wyjechali. Dziewczynka czuje, że do oczu napływają jej gorzkie łzy.
- Nie płacz, księżniczko - szepcze tata, przytulając ją mocniej do siebie. - Nic się nie stało.
Dziewczynka przyciska nos do ramienia taty. Jego faliste, śnieżnobiałe włosy łaskoczą ją po twarzy. Uwielbia je. Ich dotyk, zapach. Od zawsze je uwielbiała.
- Joe! Co tutaj się stało? - dziewczynka unosi głowę, słysząc głos matki. Martwiła się, że tak się stanie.
- Wszystko w porządku. Przewróciła się - odpowiada tata.
- No dobrze - jasną twarz mamy rozjaśnia nieodgadniony uśmiech.
- Przepraszam... - jąka się dziewczynka. - Zostaniemy tu, prawda mamusiu?
Kobieta wznosi oczy do nieba. Dziecko wie, że mama nie chce tu zostać. Ani mama, ani brat. Ale ono chce.
- Dobrze. W końcu są wakacje - mówi w końcu mama. - Joe, opatrz jej to kolano. Ja zaraz podam ciasto. Ze śliwkami tak, jak chcieliście.
Twarz dziewczynki rozjaśnia uśmiech. Tym razem chyba tu zostanie.
Mama odchodzi a chwilę później rozlega się odgłos zamykanych drzwi. Dziewczynka chichocze łagodnie.
- Co się stało? - słyszy nad sobą pytanie, wymówione głosem taty.
- Nic, zwyczajnie dawno nie jadła ciasta ze śliwkami - odpowiada dziewczynka, ocierając oczy. Rozgląda się dookoła. Jej przyjaciółka kiwa na nią na ganku. Tata śmieje się dźwięcznym śmiechem, stawia ją na ziemi i prowadzi do domu. W ubiegłym roku wakacje skończyły się na upadku z drzewa. Korona królwej, ciąży mamie. Nie chce dla dzieci tytułów, tylko miasta. Ale mała dziewczynka chce być księżniczką. Chiński kucharz w tym czarodzuejskim domu powiedział jej kiedyś, że jest bardzo podobna do taty, kiedy był w jej wieku. Z kolei jej brat, to wykapana mama.
Tej nocy, dziewczynka słyszy z dołu podniesione głosy rodziców. Siada w łóżku i słucha a do jej oczu powoli napływają łzy.
- Mówiłam ci już! Gdyby tak naprawdę zależało ci na dzieciach, sprzedałbyś tę ziemie i pojechał z nami. Mogłeś to zrobic w ubiegłym roku, kiedy był na nią kupiec.
- Annie, zrozum mnie. Nie mogę tego zrobić. Dorastałem tu, praciwaliśmy na to wszystko całą rodziną i...
- Ich tu nie ma, jak widać.
- Nie ma, Annie. Ale nie oddam tej ziemi nawet, jeżeli tu nie zostaniesz.
- Nie nazywaj mnie Annie. Wyjeżdżamy za trzy dni. Możesz do nas dołączyć. Jeżeli się nie zdecydujesz, dobrze zapamiętaj swoje dzieci. Więcej ich tu nie zobaczysz.
- No trudno. Za jakiś czas dorosną. Wtedy same zadecydują o tym, czy chcą tu wrócić.
Po chwili rozlegają się kroki na górze. Mała dziewczynka składa głowę na poduszce i zamyka oczy. Nie chciała opuszczać królestwa. A teraz pozostało jej trzy dni do odejścia stąd na zawsze. Rano opowie o tym jedynej przyjaciółce, z którą dzieli tu sekrety. To miejsce, to świat marzeń, który musi odpłynąć. Ale może uda się jakoś go ocalić. Dziecko postanawia sobie, że napewno tu wróci. Kiedy tylko będzie dorosłe. Tak, jak tego chciałby tata, którego tak przypomina. Ta myśl pozwala mu spokojnie zasnąć.


PONDEROSA, ROK 1908.

Sara Cartwright opuściła dłonie z listem na kolana. Jej najlepsza przyjaciółka, wracała tego lata do miasta. Oczywiście, tylko na wakacje, miała przed sobą światową karierę. To już dwa lata, odkąd po raz pierwszy zagrała w Białym Domu. Oczarowała senatorów nie tylko swą grą, ale i prezencją. Ta drobna, rudowłosa dziewczynka, którą Sara zapamiętała, zniknęła bezpowrotnie kilkanaście lat temu. Ale ten list, przypomniał Sarze jej dawną obietnicę. Miala wrócić do Ponderosy, gdy dorośnie. Teraz ma dwadzieścia pięć lat, a wokół siebie ściany tego czarodziejskiego domu, o którym marzyła przez lata w Bostonie, nim zupełnie zapomniała te chwile i oddała się teraźniejszości. To wszystko trwało w niej przez cały czas, choć jeszcze trzy lata temu zapowiadała swój wyjazd bratu, kuzynom i zarządcy. Potem tyle się wydarzyło... aż do momentu, gdy majątek, zbudowany przez czterech ludzi przeszedł na powrót w ręce czworga, którzy, podając sobie dłonie przy świątecznym stole, przypieczętowali kolejne trzy lata istnienia krainy, będącej ich dziedzictwem, zbudawnej rękami dziadka i ojców całej czwórki. W stolicy stanu Nevada, nazwisko "Cartwright", znów zyskało na znaczeniu. Ale, tych lat przeszłości, gdy siła jego przekazu była jedynie wspomnieniem Starego Zachodu, nic nie dawało rady zmazać. Sara odłożyła list na stolik, związala mocniej pasek liliowego szlafroka i sięgnęła po kolejną powieść przygodową, wyciągniętą ze starej biblioteki ojca. Była to klasyczna historia o piratach, wyspie skarbów i całej reszcie, choć tym razem, dreszcz emocji był inny, Sarze podobał się także wątek romantyczny, gdy jeden z majtków zakochuje się w porwanej przez kapitana kobiecie i planują uciec razem, kradnąc łup. Gdyby Sara była mała, w taki sposób wyobrażałaby sobie miłość swych prapradziadków, ale ten czas już dawno wyparował. Pozostała tylko prawda o życiu ojca Marie Cartwright, w której nie było nic magicznego. Benj nie znał całej tej prawdy, znienawidziłby ojca już zupełnie, dlatego Sara milczała. To była tajemnica jej i taty. Ale teraz, nawet "tajemnica" to puste słowo. Sara uniosła oczy znad książki. Była sama w tym wielkim domu, jej brat i kuzyni pojechali do mista załatwić sprawy finansowe. Była sama i czytała list od Annie już po raz szósty, czekając wciąż na odpowiedni moment, by przekazać A.C., że jego ukochana wraca. I, że z jej listu, wybrzmiewa fascynacja jednym z senatorów, ktory ofiarował jej bukiet róż po występie. Świat zmierzal do przodu, tylko to miejsce zatrzymało przeszłość w swoich granicach. A przeszłością rodziny Sary była samotność. To było też to, co ten dom zatrzymał w sobie. Jedyną nadzieją jest myśl, że przyszłość będzie inna. Sara przewróciła stronę w książce i nakryła się mocniej czerwonym, patchworkowym pledem - prezentem od Bronca na jej dwudzieste piąte urodziny. Przez te trzy lata życia w Ponderosie, zarządca majątku dziadka stał się dla Sary niemal ojcem. Dzięki niemu, była tu szczęśliwa.
Kolejna strona w książce. Kolejne pięć minut na starym zegarze w salonie. Czas dłuży się, jak wieczność, gdy musi się zdradzić bliskiemu nieprzyjemną dla niego prawdę... Gdyby tylko samemu nie być samotnym...

- Sara! Sara!! - rozległo się nagle nad głową dziewczyny a czyjaś ręka szarpnęła ją za ramię.
- Co się stało? - rzuciła w powietrze, unosząc głowę. Po upływie kilku sekund dostrzegła nad sobą twarz brata. - Wróciłeś - uśmiechnęła się łagodnie i usiadła, odkładając książkę na stolik, obok patery z jabłkami.
- Tak - brat ukucnął obok ciemnoczerwonej kanapy i spojrzał w oczy Sary. - Rano spotkaliśmy z Joshem i A.C., starego Craiga. Pamiętasz go?
- Tak - westchnęła Sara. Powiedział mi po procesie Clarka Stevensam, że masz talent do długich mów obronnych - dziewczyna zachichotała lekko. Pamiętny proces Clarka Stevensa, który rzekomo zabił syna swego sąsiada nie dał się wymazać. Benj udowodnil, że Clark byl niewinny, ale opinia mordercy pozostała mężczyźnie, który po procesie opuścił swoją ziemię nad Washoe Lake i wyjechał do Californii. Ale wspomnienie tego procesu mogło oznaczać dla Sary jedynie kolejny wyjazd jej brata.
- Powiedział, że może dać mi pracę w swojej kancelarii adwokackiej w Carson City - odezwał się chłopak, uprzedzając słowa siostry.
- W Carson City? - Sara podniosła oczy na brata a jej cienkie, czarne brwi powędrowały w górę.
- Ponderosa jest w zbyt trudnej sytuacji... nie mógłbym wyjechać - zaczął Benj.
Sara przewróciła oczami. Doskonale pamiętała, kto trzy lata wcześniej wpędził ich ziemię w jeszcze większe klopoty. Ale na ten temat, lepiej chyba milczeć.
- A gdzie Josh i A.C.? - zaczęła, chcąc zmienić temat na mniej draźniący.
- Zostali w mieście. Mieli... - Benj urwał, kręcąc głową z wyraźnym zakłopotaniem - ...ważne sprawy - dodał ostrożnie.
- Ach tak? - mruknęła Sara, lekko się uśmiechając.
- Ale mam dla ciebie niespodziankę - Benj podniósł się i podszedł do drzwi.
Chwilę później wprowadził do domu, szarpiąc brutalnie za ramię, młodego mężczyznę, znacznie od siebie wyższego o złotobrązowych włosach.
- Saro, to jest Beverley Wheeler - powiedział stanowczo.
Mężczyzna otrzepał z kurzu kremową koszulę, po czym nieśmiało uniósł oczy na Sarę i skinął układnie kapeluszem. W tym momencie Sara dostrzegła, że jego oczy są jasnobłękitne, barwy ciepłej akwamaryny. Uniosła głowę z zainteresowaniem, śląc nieznajomemu ciepły uśmiech.
- Beverley jest synem prezesa rady szkolnej - zaczął Benj, gromiąc wzrokiem purpurowego od stóp do głów mężczyznę. - I ma do ciebie proźbę. Mów - skinął na Beverley'ego, trącając go przy okazji łokciem w ramię.
- Sprawa wygląda w taki sposób, że... - mężczyzna odchrząknął i wbił wzrok w podłogę. - Dla pani, panno Cartwright, kilka lekcji w wiejskiej szkole to zapewne drobnostka... Pani Sylvia Himpton w poprzedni piątek zachorowała... doktor twierdzi, że ma jedynie zapalenie gardła i wróci do pracy w przyszłym tygodniu... jednakże... chcieliśmy prosić... Pański brat przedstawil nam pani referencje i... - Beverley urwał łapiąc z trudem powietrze.
- Dlaczego ty to załatwiasz a nie twój ojciec - zapytała Sara rzeczowo, posyłając bratu groźne spojrzenie.
- Wysłał mnie tutaj... żebym... - jęknął Beverley.
- Dobrze - Sara przewróciła oczami.
- Zgadza się pani...? - wykrztusił Beverley.
- Nie, chcę zrozumieć o co tu chodzi - warknęła dziewczyna.
- Chcemy... żeby pani przez ten tydzień udzielała lekcji w naszej szkole... - wyjąkał Beverley.
- Zgodzisz się? - Benj popatrzył na siostrę wyczekująco.
- Dlaczego znów załatwiasz z mnie sprawy? Jeśli nie zauważyłeś, nie jestem już dzieckiem - Sara posłała mu wściekłe spojrzenie. - Wybaczcie - westchnęła, po czym podniosła się z kanapy i skierowała kroki na górę. Gdy postawiła stopę na pierwszym schodku, odwróciła twarz w kierunku swoich dotychczasowych rozmówców.
- Przebiorę się, pojadę z wami do szkoły i zorientuję się w całej sytuacji. Jeżeli pani Himpton naprawdę jest chora, przemyślę twoją propozycję. Ale, jeśli to jest żart, marny wasz los! - dodała, po czym pobiegła na górę.

*****

Koniec części pierwszej Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Micca dnia Sob 19:30, 04 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Bonanza: "A Sara Cartwright's Trouble"
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu